zamknij

Wiadomości

Ale historia: Józef Żak, fotograf Solidarności wspomina stan wojenny (zdjęcia, wideo)

Józef Żak, rocznik '47, emerytowany fotoreporter, od ponad czterech dekad fotografuje Jastrzębie-Zdrój. Jako jeden z pierwszych zapisał się do „Solidarności”, Towarzyszył związkowcom z aparatem w wielu momentach. Podzielił się z nami wspomnieniami z pierwszych dni stanu wojennego. 

Reklama

Rankiem 13 grudnia 1981 r., gdy obudziłem się, zwyczajowo włączyłem radio Wolna Europa. Spośród szumu zagłuszarki usłyszałem jakieś w nikłym stopniu przebijające się informacje, że ogłoszono w Polsce stan wojenny.

Przekonany byłem że w radio WE mówią jakieś niedorzeczności. Przed godz. 9.00 pukanie do drzwi. Sąsiad z dziećmi składa mi wizytę wyrażając swoje niezadowolenie, że chyba ma zepsuty telewizor, a dzieci chcą obejrzeć tylko bajkę.

Problemu nie widziałem - pstryk i telewizor włączony. Jednak też okazało się, że coś nie tak. Pozostało radio - jakieś przemówienie Jaruzelskiego, które po czasie uświadomiło nam, że coś się dzieje ważniejszego i że w porannych wiadomościach radia Wolna Europa powiedzieli prawdę.

W taki sposób dowiedziałem się o stanie wojennym. Około południa udałem się do kopalni „Manifest Lipcowy”. Tam poinformowano mnie, że zezwolenie prasowe jakie posiadam, przestało być ważne i jeżeli chcę uzyskać zgodę na wejście na teren kopalni, to należy iść do Komitetu Zakładowego lub Dyrekcji Kopalni. Oczywista sprawa, że w rezultacie pozostał mi spacer do domu, a po drodze okazjonalne spotkania ze znajomymi, co pozwoliło mi nieco więcej dowiedzieć się o sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.

14.12. 1981 r. Do redakcji przyjechałem ok. godz. 11.00 i postanowiliśmy z kol. F. Fojcikiem, że jedziemy do kopalni „Manifest Lipcowy”. Udaliśmy się do Komitetu Zakładowego. I sekretarz tow. Suberlok przyjął nas (w moim odczuciu) bardzo serdecznie.

Było jeszcze kilku działaczy, jeden z nich (patrząc przez okno na plac kopalni) okazywał swoje niezadowolenie: „Jak można - stan wojny a oni strajkują”. Drugi z towarzyszy z nadzoru górniczego potwierdza głośno: „Dyscyplinę widzi się od góry”. Odrzekłem zdecydowanie, że należało by chyba użyć siły, chcąc zażegnać problem. Nie było jednak żadnej odpowiedzi ze strony dozoru. Zapytałem I-go sekretarza czemu nie ma konkretnych decyzji w tej sprawie. Odpowiedzią było, że to zależy od poleceń odgórnych, a takich jeszcze nie ma.

Wraz z red. Fojcikiem z gazety „Nasze Problemy” postanowiliśmy wyjść. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć strajkujących górników z dachu hotelu przy kopalni i każdy z nas udał się w swoją stronę.

Już z dniem 13 grudnia udzielono nam pracownikom urlopu okolicznościowego na czas od 14 grudnia do odwołania. Z zaznaczeniem: „Obywatel zobowiązany jest do natychmiastowego stawienia się w miejscu pracy na wezwanie, jak też do zgłoszenia Sekcji Spraw Pracowniczych, zamiaru udania się poza stałe miejsce zamieszkania na okres ponad dwa dni”.

15.12.1981 r. Do redakcji wybrałem się około południa. Po ulicach jeżdżą karetki pogotowia ratunkowego. Atmosfera jest ciężka, a całość robiła wrażenie jakby na Jastrzębie spadła jakaś bomba neutronowa. Ludzie w autobusie przypominali smutne posągi.

Wracając z redakcji kupiłem chleb, bo tylko to było w Supersamie, a ocet i jajka miałem nawet w zapasie. Zdecydowałem, że wrócę pieszo do domu. Napotkani po drodze znajomi, którzy zdążyli uciec przed ZOMO z kopalni opowiadają straszne rzeczy - strzelali, bili, zabili i uwierzyłem, że chyba nie przesadzali wiele, a że każdy z nich widział to inaczej - powstała z tego wielka fama w mieście oddająca fabułę do stopnia nie pozwalającego odróżnić co jest osobistą wizją a co prawdą.

Mając dużo wolnego czasu, (zostaliśmy z urlopowani) zdecydowałem się na zbieranie informacji. Zapisywałem to, co widziałem i co powiedzieli mi ludzie. Sam byłem zbyt rozpoznawalny w milicyjnych kręgach z racji wszędobylstwa fotoreporterskiego, a w miarę możliwości chciałem żeby informacje były zanotowane dla potomnych.

Oto, co powiedzieli Maria i Jerzy Mnich (działacz Solidarności), moi sąsiedzi w bloku i pierwsi rozmówcy. Jurek Mnich: „Decyzja rządu z 13 grudnia dała się już odczuć o 1.00 w nocy - do przewodniczącego Niezależnych Związków „Solidarność” w kopalni „Manifest Lipcowy”, kolegi Janka Bożka, przyszło trzech osobników, mówiąc żeby otworzył drzwi gdyż jest pilny telegram. Ciągnęli go po schodach, lecz Janek wsadził nogę w barierki klatki schodowej, jego żona narobiła dużo krzyku a obudzeni sąsiedzi odgonili trzech podejrzanych osobników.

Janek Bożek natychmiast zadzwonił do dyr. Świderskiego w kopalni i powiadomił go o incydencie a ten natychmiast przyjechał „nyską” po niego, po drodze zabierając mnie (Jerzego Mnicha) i pojechaliśmy na kopalnię „Manifest Lipcowy”.

Jadąc - po drodze przed kopalnią mundurowi zatrzymali nasz samochód – dyr. Świderski powiedział, że wiezie ludzi na kopalnię, gdyż ma awarię na zakładzie. Po wylegitymowaniu, ruszając z miejsca zobaczyliśmy, że milicjanci dają ponowny sygnał, żeby nas zatrzymać. Dyrektor kazał kierowcy zdecydowanie jechać. Rozpoczął się pościg za nami i to aż do samej kopalni - wyglądało to na jakąś prowokacje.

Około godziny 5.00 rano wróciliśmy do domu tą samą „nyską”. O godz. 6.00 rano, gdy ponownie przyjechaliśmy do pracy, dowiedzieliśmy się wreszcie co było głównym powodem nocnego dramatu.”

15.12.1981 r., widok z budynku GS, relacja pracownicy Teresy Żak: „Skrzyżowanie od Zdroju w kierunku Wodzisławia i następnie do kopalni „Jastrzębie”. Ruchem drogowym kierowały służby mundurowe. Godzina 9.00, kolumna wojskowych pojazdów z wojskiem i milicją składającym się razem z około 30 pojazdów, w tym było 16 czołgów. Ta sama kolumna wracając po ok. godzinie kierowała się na kopalnię „Moszczenica”.

Naoczni i przygodni świadkowie interwencji ZOMO w kopalni „Jastrzębie” nie chcieli mówić o tym, co widzieli. Jeden z odważniejszych powiedział, że na kopalni była wypłata. Pałkowi w mundurach takie przeszkody jak drzwi, bramy itp. pokonywali w biegu, a pieniądze fruwały po cechowni. Bili każdego, używając petard i gazów łzawiących.

Ludzie uciekając skakali z wyższych pięter. Były złamania kończyn, a dużo górników znalazło schronienie w pobliskim zabytkowym kościółku na osiedli Przyjaźń.

16.12. 1981 r. Tego dnia pojechałem do kopalni „Manifest Lipcowy”. Dużo różnych plotek i prawdziwych informacji. Szyby kopalni stały, nie było wydobycia i nic nie działo się wokół. Pojechałem do redakcji w Zdroju, po drodze widziałem 12 czołgów i kilka wozów pancernych stojących przy drodze. W redakcji odwiedził nas jeden z dobrze znanych milicjantów. Opowiedział, że 18 funkcyjnych rozpieprzyło całą kopalnię „Jastrzębie”.

Na pytanie jednej z redakcyjnych koleżanek, co to są za ludzie, odpowiedział, że tak naprawdę to nie są ZOMO-wcy, ale dokładnie nie wie kto to. Na zapytanie, czy biłby górników odpowiedział, że jeżeli byłby taki rozkaz, to nie zadecydowałby inaczej. „A czy nie boisz się sam chodzić po mieście?” – zabrzmiało kolejne z pytanie. „Nie - mam tu coś do obrony” – odrzekł, pokazując jakieś rekwizyty milicyjne jak pałka itp.”

O godz. 17.00 poszedłem odwiedzić kol. Józefa Błauta. Opowiedział mi swoje wrażenia ze spotkania na krajowym zjeździe Solidarności w Gdańsku. „Był spokój, nikt niczego się nie spodziewał - rozjechali się. W Katowicach na dworcu usłyszałem że aresztują z „Solidarności”.

Uciekłem. Widziałem że Waliszewskiego, Rozpłochowskiego i obsługę z gazety „Solidarność Jastrzębie” aresztowali. Tadek Jedynak gdzieś uprzednio poszedł - nie wiadomo co z nim. Skierowałem się do siedziby przy ul. Szafranka (tam miałem samochód). Zauważyłem że grupy ludzi kleją plakaty. Pomyślałem sobie, że to od nas, więc zatrzymałem się na chwilę i czytam o stanie wojennym. Odniosłem wrażenie, że pierwszy raz w życiu boję się.

Zapytałem Leszka: „Jak teraz widzisz nasz ruch Solidarności?” Pada odpowiedź: „Jak pewnie zauważyłeś, nie jestem jeszcze aresztowany, a sprawa „Solidarności?” Nie wiem co będzie dalej, jednak nie wierzę, że dokonał tego Jaruzelski. Coś się tu za tym kryje , ale co - to my chyba wszyscy nie szybko dowiemy się”.

„Jak myślisz teraz zachować się w tej niesprzyjającej dla nas sytuacji?” ciągnąłem dalej rozmowę. „Będzie na pewno zależało od tego, jak się to wszystko potoczy. Ale jedno jest pewne: my w ogóle się nie liczymy, a ja postanowiłem iść do pracy na fizycznego”. Na koniec spytałem czy wie jakie jest wydobycie na kopalni? Odparł, że w przybliżeniu 320 skipów.

19.12.1981 r. Odwiedziłem kol. Stanisława Paćkowskiego (świadek wydarzeń i pracownik w kopalni „Jastrzębie”). Dość wesoło opowiedział mi jak wyglądało zastosowanie komunizmu w praktyce na jego kopalni. Teraz górnicy śmieją się jeden z drugiego, opowiadają sobie jak to skreślano im totolotek na plecach. Łaźnia jest wyjątkowym miejscem na żarty, gdyż tam wszyscy widzą się w całej okazałości a widok obitych górniczych pleców dokładnie wskazywał ile i komu, tylko nie wiadomo za co. Niektórzy mówili, że za ojczyznę.

Inny przykład. Pałkowi dokonują rozliczenia w kopalni. Jeden z górników, widząc że dochodzą do niego, zaczął krzyczeć z przerażeniem: „Panowie, ja z wami!” Dali mu równo, jak swojemu, a był to sekretarz OOP z kopalni.

Był też przypadek, że ludzie uciekali po piorunochronie. Drut na łączach wyślizgnął się i dla wielu zderzenie z ziemią skończyło się połamaniem nóg. Inny znowu przypadek to górnik (pochodził chyba z Wadowic) uciekając w linii prostej polami kierował się na komin kopalni „Manifest Lipcowy” z jakąś nadzieją schronienia się tam. Zanim jednak doszedł po zaśnieżonych polach, to pałkowi już „załatwili” kopalnię „Moszczenica” i zabierali się właśnie za „Manifest Lipcowy”. „Biedak” zziębnięty dochodząc zobaczył, że tu też biją, a że nie znał miasta, to skręcił na kopalnię „Borynia”, dobrze widoczną z pozycji „Manifestu”.

Dowiedziałem się tego samego dnia z innych źródeł, że milicja dokonała rewizji w mieszkaniu przewodniczącego NSZZ „Solidarność" kopalni „Manifest Lipcowy" Janka Bożka. A że w mieszkaniu nie było nikogo – wyłamano drzwi.

19.12.1981 r. Od jednego z moich znajomych, przypadkowo spotkanych na A. Bożka (celnik na granicy w Cieszynie) dowiedziałem się, że po stronie czechosłowackiej granica jest silnie obstawiona wojskami czeskimi i ponoć rumuńskimi. „Nie można też zapominać o armii radzieckiej w Czechosłowacji” powiedział. Miałem okazje samemu się o tym przekonać będąc w późniejszym okresie w Ołomuńcu na rajdzie rowerowym i rozmawiając z bezpośrednio z Rosjanami przy sporej ilości alkoholu.

19.12.1981 r. Wieczorem odwiedził mnie mój sąsiad z bloku, który został szefem kontroli partyjnej Zdzisław Piter. Zapytałem go kim są i skąd wzięli się ludzie, którzy tak biją.

"Tak, to są normalni ludzie, tylko szkoleni specjalnie do takich celów przez 8 godzin na dobę czasu polskiego. Są to grupy antyterrorystyczne 6. pułku z Bydgoszczy". Dodał, że na Boryni górnicy poddali się, gdyż tam podjechali w kilka autobusów ze specjalnymi syrenami o bardzo przeraźliwych dźwiękach. Górnicy nerwowo nie wytrzymali i szef strajku Będkowski podpisał kapitulację, usunięto różne przedmioty, takie jak butle tlenowe i zbiorniki z benzyną, a 19 grudnia rozpoczęto już normalną pracę na kopalni.

Dowiedziałem się też przypadkowo, że zostali aresztowani działacze z „Manifestu” Józef BłautZandler.

29.12.1981 r. Za zezwoleniem dyrekcji RSW Prasa – Ruch w Katowicach i Urzędu Miejskiego w Jastrzębiu Zdroju odwiedziłem rodzinę w woj. olsztyńskim. Jadąc do Katowic PKS-em byłem w drodze tylko raz kontrolowany przez służby wojskowe.

Pociąg do Warszawy był przeładowany. W jednym z przedziałów siedziało trzech wojskowych. Nabrałem powietrza, a przy tym chyba i odwagi. Siadając za zezwoleniem mundurowych pozwoliłem sobie na drobny żart mówiąc, że w takim towarzystwie to chyba bezpiecznie dojadę. Pozwoliło to na małe rozluźnienie atmosfery. 

Za jakąś chwilę ktoś jeszcze się dosiadł, ale atmosfera w przedziale była na tyle milicyjna, że osoba ta po kilku minutach wyszła. Ze starszym oficerem (dość względnie mu z oczów patrzyło) nawiązaliśmy po jakimś czasie rozmowę . Dwaj pozostali szeregowi udawali, że ich to nie interesuje, za małym wyjątkiem: gdy oficer wyszedł do Warsu, to krótko ale pozytywnie wypowiedzieli się o Solidarności i zaczęliśmy dialog.

Na tej podstawie dostrzegłem, że panowie wojskowi bardziej boją się siebie nawzajem, niż mnie nieznajomego. Nie zauważyłem tych obaw ze strony oficera, który później dość otwarcie w przedziale mówił, że taka Solidarność przydałaby się w wojsku. A do roboty mieliby dużo, gdyż również tam narobiło się szlachty i panoszą się.

Stwierdził też, że nie boi się mówić tego co czuje, ponieważ jest po AGH w Krakowie i to różni go od zawodowych oficerów, że chce pracować w swoim górniczym zawodzie. Rozstaliśmy się w Warszawie bardzo serdecznie po wielogodzinnej rozmowie.

W podobny sposób dojechałem pomyślnie do Kętrzyna, który był moim celem podróży. Na miejscu, nie zauważyłem wśród ludzi zainteresowania sprawami ruchu Solidarności. Każdy miał swoje problemy poza jednym wyjątkiem, moim przyjacielem sprzed lat - Jurkiem Woźniakiem, który był szefem Solidarności w Kółku Rolniczym. Zwolniono go z pracy i nie bardzo wiedział co robić i gdzie się zatrudnić.

7.01.1982 r. Z powrotem w Jastrzębiu-Zdroju. Mój znajomy (szef Kontroli Partyjnej) Zdzisław Piter, który oficjalnie trząsł miastem, powiedział, że nasz wspólny znajomy i sąsiad Jurek Mnich jest w szpitalu więziennym w Bytomiu. Dodał też, że gdyby nie stan wojenny, to Tadeusz Jedynak byłby mianowany na prezydenta, a działacz Solidarności z kopalni „Borynia” Szablewicz miał być komendantem milicji w Jastrzębiu Zdroju. Poza tym miejsce działaczy partyjnych z rodzinami włącznie było już wyznaczone w Parku Zdrojowym w pozycji wiszących na sznurku.

27.01.1982 r. Otrzymałem wiadomość, że w nocy z 26.01 na 27.01.1982 r. w kopalni „Manifest Lipcowy” wyrwano i poniszczono litery hasłowe PZPR. Z tego to powodu przyjechało trochę mundurowych, jednak sprawców nie wykryto.

2.02.1982 r. Udało mi się przypadkowo nawiązać rozmowę z kol. Włodarkiem, mieszkańcem Jastrzębia i działaczem Solidarności w kopalni „Manifest Lipcowy”. Powiedział, że niedawno wypuścili go z aresztu - nie bili, ale było zimno w pomieszczeniach. Bito tylko tych, którzy byli oporni na spotkaniach śledczych. Poprosiłem o jedno zdanie na temat związków zawodowych: „Przegraliśmy sprawę na długie lata, dobrze się stało, że taki stan wojenny nastąpił. W innym przypadku nastąpiłaby wielka rzeź. W Solidarności rządziły trzy grupy: 1. Głupcy, 2. Ambitni działacze, 3. Politykierzy o kilku poglądach. Na pytanie, czy byli w Solidarności tacy co chcieli unicestwić działaczy PZPR odparł: „Tak, i to był jeden z najpoważniejszych błędów”.

Zdaniem Włodarka miała nastąpić ewolucja, a zagrażała nam rewolucja. Stwierdził również, że śmierć Zdzisława Grudnia na zawał serca nie jest niczym dziwnym i takich sytuacji będzie więcej, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. Zapytałem też jak widzi teraz Lecha Wałęsę jako działacza. „Gdyby stan wojenny zakończył się, to na pewno nie Wałęsa by już działał. Dochodzą słuchy, że jest chory na raka mózgu”. Zdaniem Włodarka Pomorze, Śląsk i Warszawa będą najmocniej zmilitaryzowane w kraju.

5.02.1982 r. Tego dnia odwiedzili mnie służbowo dwaj panowie z Komendy Milicji, jeden funkcjonariusz był w cywilu. Nie mam wątpliwości, że bezpodstawnie postawili mi zarzut o dochodach z nielegalnie wykonywanych zdjęć dla ludności i działaczy Solidarności. Okres stanu wojennego spowodował wiele podejrzeń i brak zaufania wśród ludzi, a więc moje samoograniczenie w rozdawaniu zdjęć, nawet najbliższym znajomym w tym czasie było zasadne i natychmiast pomyślałem, że nie chodzi tu o mój lewy zarobek. Śledczy przeszukali mieszkanie dość powierzchownie i zaproponowali ponowne spotkanie na komendzie w określonym czasie.

W tym wszystkim najciekawsze i najbardziej niebezpieczne dla mnie było to, że kartki, na których notowałem zapiski powyższego tekstu leżały sobie na stole i żadnemu z panów milicjantów na myśl nie przyszło, by spojrzeć co tam jest napisane.

Tym razem udało się, czas pobytu panów z milicji nie przekroczył 1,5 godz. Postanowiłem, że ukryję zapiski, zdjęcia i gazety, wywożąc je z mieszkania do rodziny siostry w Cisówce. Tam wkopałem papiery głęboko w siano. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że siano służy do jedzenia czworonogom i po jakimś czasie babcia, domyślając się, że to jest moja sprawka; powiadomiła mnie, że wykopała spore znalezisko papierów w sianie i zażartowała, że to nie służy do jedzenia zwierzętom.

W okresie stanu wojennego miałem zaufanie tylko do Jurka Kamińskiego (działacz „Solidarności i archiwista w MKR Jastrzębie Zdrój). Nie utrzymywałem kontaktów z kościołem i nie angażowałem się w działalność zbiorową w mieście.

8.02.1982 r. W wyznaczonym czasie stawiłem się w Komendzie Milicji. Na miejscu dowiedziałem się, że jeden z mundurowych jest moim dzielnicowym. Na wstępie zapytał mnie czy ma mnie zamknąć. Odpowiedziałem lekko żartobliwie, że jak się uda.

Dał mi kartkę papieru z propozycją, żebym napisał na niej wszystkie moje umowy na sprzedaż zdjęć. Po krótkiej rozmowie przekonałem milicjanta, że nie mam co pisać. Dowiedziałem się, że wezwano mnie, ponieważ moje nazwisko często powtarza się w dokumentach „Solidarności”. Przyznałem, że z ruchem „Solidarności” sympatyzowałem i wiążę duże nadzieje. Usłyszałem, że powinienem zrozumieć dzisiejszą sytuację i uważać na siebie, bo o pracę nie jest łatwo.

Śledczy poinformował, że za miesiąc ponownie będzie chciał się ze mną zobaczyć i na tym rozmowa zakończyła się. Kazano mi jeszcze podpisać jakieś dokumenty, więc dla formalności i świętego spokoju zrobiłem to. Odrzuciłem jednak propozycję współpracy w dziale fotografii, gdyż nie widziałem siebie w tej roli.

17.02.1982 r. Tego dnia dowiedziałem się, że wiadomości o wypadkach z 15 grudnia były mocno przesadzone (powszechnie mówiło się nawet o wielu zabitych na kopalni „Manifest Lipcowy”). Otrzymałem także informację, że w przyszłym tygodniu na kopalni „Manifest Lipcowy” odbędzie się bal taneczny z wręczeniem dyplomów i odznaczeń.

3.03.1982 r. - dzień ten dla wszystkich z redakcji „Nasze Problemy” był wyjątkowy. Odbyliśmy indywidualne rozmowy z dyrektorem RSW „Prasa – Książka - Ruch”. Weryfikacje z małymi uwagami, ale wszyscy przeszli pozytywnie. Nie przypominam sobie zwolnień z pracy w wyniku przeprowadzonych rozmów.

8.041982 r. Otrzymałem wypowiedzenie następującej treści: „W związku ze zmianą częstotliwości ukazywania się gazety i koniecznością zmniejszenia stanu zatrudnienia, wypowiadamy umowę o pracę z zachowaniem ustawowego 1-miesięcznego okresu wypowiedzenia, to jest ze skutkiem na dzień 31 maja 1982 r.”.

12.05.1982 r. Gazeta „Nasze Problemy”, w której pracowałem przestała podlegać jastrzębskim kopalniom, a przejęta została przez Śląskie Wydawnictwo Prasowe w Katowicach. Stanu wojennego gazeta nie przetrzymała.

Oceń publikację: + 1 + 5 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu tuJastrzebie.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert tuJastrzebie.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera tuJastrzebie.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy wprowadzenie programu 800+ zamiast 500+ jest dobrym pomysłem?






Oddanych głosów: 695